Miedziany Ptak
Nadczłowieczeństwo
I stał się lepszy. Lepszy? To pojęcie względne. Potężniejszy, silniejszy, bardziej super. Stał się super. Teraz uciekał jako super.
Znów uciekał. Znów. Jego życie jest jedną wielką ucieczką. Chciał się stąd wydostać. Pragnął być wolnym. Każdy ma takie pragnienie i każdy wie, że nie można go zrealizować. Nie ma wolności. Każdy człowiek jest zależny od czegoś. Nawet jeśli czuje się niezależnym, jest zależny od tego uczucia. Nie ma wolności.
Nagle nieskończony korytarz, którym biegł ujawnił swój koniec. Wyszedł.
Znajdował się na jakieś pustyni. Otaczały go czerwone skały, stąpał po czerwonej ziemi. Nie było tam wody ani roślin. Wyszedł z cienia budynku. Promienie słoneczne zaczęły przypiekać mu skórę. Było strasznie gorąco, lecz on nie mógł zdjąć nawet koszulki, w przeciwnym razie, słońce poparzyłoby większość jego ciała. Czuł, że buty odparzają mu stopy więc je zdjął. Stąpał po czerwonej, rozżarzonej ziemi. Każdy krok sprawiał mu ból, ale szedł przed siebie, nie zatrzymując się nawet na chwilkę. Ujrzał w oddali grupkę ludzi. Byli zgromadzeni wokół czegoś, co pochłaniało ich całą uwagę. Wokół czegoś krwistego i brzydkiego. Miedziany podszedł nieco bliżej, zaledwie cztery metry. I o cztery metry za dużo. To krwiste i brzydkie było człowiekiem obdartym ze skóry. Natomiast zacne towarzystwo zgromadzone wokół niego, posilało się jego łydką, odrywając mięsień po mięśniu, wkładając je sobie bezpośrednio do ust, bez zbędnego przyrządzenia, bez zbędnych przypraw, bez zbędnego przypiekania i gotowania. Mniam, mniam, surowe mięcho.
Mógł pozostać niezauważonym. Mógł darować sobie te parę kroków. Ale popełnił błąd.
Uwaga zebranego towarzystwa została najpierw rozproszona, a następnie skupiona na nowym, niepasującym obiekcie. Niepasującym? Niezupełnie. Idealnie wkomponowuje się w menu, a to wystarczający argument, by nie pozwolić mu po prostu tak odejść. Znów uciekał…
Wspiął się na wzgórze. Wzgórze było wysokie, skaliste i strome. Stopy mu się ślizgały, skóra zdzierała.
Ból.
Czuł, że Zacne Towarzystwo depcze mu po piętach. Nie mógł się zatrzymać. Z przerażającym krzykiem stawiał krwawiące stopy na ostrym i gorącym podłożu.
Cierpienie.
Bał się. Czy ktoś super może okazywać strach? Czy ma w ogóle prawo do strachu?
Osiągnął szczyt. Szczyt swojego człowieczeństwa. Nie czuł się lepszym. Wcale nie był super. Jego ucieczka sięgnęła kresu. Przed nim rozpościerała się nieskończona przepaść. Za nim biegła grupa kanibali. Sytuacja bez wyjścia.
Rzucił się w dół. Oderwał skorupę ziemską, ujawniając jej płaszcz.
Po raz pierwszy poczuł, że leci.